niedziela, 8 września 2013

Panu mówię DOBRANOC.

Wygrzebałam za okiennicy klucz od drzwi, wzięłam miskę i skończyłam się myć. Ponownie się ubrałam, ale w rzeczy typowe w których chodziłam po mieście. Włosy namaściłam resztką odżywki i podsuszyłam. Klapnęłam laptopa, wzięłam aparat, statyw, magiczny śrubokręt i skórzaną mini taszkę, byłam gotowa na moje plenerowe nocne fotki w malowniczym Tucznie.

Zaczęło się ściemniać, telefon wskazywał 21.30, szłam przed siebie, chociaż dobrze znałam te miejsca, miałam plan i jakieś teoretyczne założenia, ale ciągle to, nie było to co ja widziałam. Długo nie mogłam ustawić odpowiednio aparatu, irytacja brała górę. Idąc w stronę starego budynku straż pożarnej, słyszałam pijackie okrzyki tutejszych ludzi. Kilka razy padło imię Dagmara - utkwiło mi w pamięci. Idąc dalej wyszłam na najdłuższą ulicę tym miasteczku, ruch był nie znacznie mniejszy niż za dnia. Stałam po przeciwnej stronie ulicy, pamiętnego przedszkola o dziwo do dziś stoi i służy temu samemu. Szli oni trzech chłopaków i dwie dziewczyny na oko mieli po 25 lat plus/minus 5.

Jeden z nich bardziej śmiały coś zaczął do mnie pokrzykiwać, pytał chyba co fotografuję a ja w odpowiedzi rzuciłam, że drogę. Widok był taki jaki oczekiwałam, nadeszła złota godzina dla fotografów, ja dalej z niej nie umiałam skorzystać wystarczająco produktywnie. Chłopak przedstawił się imieniem, niestety nie zapamiętałam go, bo posługiwali się własnymi ksywami czasem wołali na niego Termos, a czasem Kapciarz, podobno był sprzedawcą kapci - taki biznesmen. Jeden z nich kompletnie pijany, podobno Mateusz miał być mistrzem boksu w lidze juniorskiej, nie znam się niestety również na boksie. Trzeci z nich był nieśmiały, niezbyt rozmowny, ale dość przystojny, Błażej, miał wiele tatuaży, które przykuły moją uwagę. Zwracałam się do nich bezosobowo, tak było mi łatwiej. Gdy ten pierwszy zaproponował piwo i rozmowę niechętnie się zgodziłam. Przez te kilka metrów które szliśmy na miejsce, gdzie zwykle tam ludzie spotykali się i pili to piwo, gość ciągle powtarzał, że nie rozumie sztuki fotografii i uznał, że to nie jest sztuka, bo zdjęcie robi maszyna-aparat i jaka w tym sztuka?

Jak już usiedliśmy przy stoliku w tzw. ogródku, starałam się wyjaśnić jak mogłam, że sztuką jest umiejętność uchwycenia chwili i odpowiedniego ustawienia maszyny, ale on upierał się przy swoim. W jednej chwili odszedł od stolika nie dokańczając rozmowy, a pojawił się inny dużo starszy facet, który miał w swojej historii przygodę z fotografią. Na początku wszyscy pytali, co tu robię i skąd jestem, powtarzałam się do obrzydzenia. Później opowiedział mi o starych Zenitach na których pracował, w przeszłości był fotografem okolicznościowym. Ludzie słuchali tego co mam do powiedzenia, czasem ja pytałam, co tu się dzieje. W tym ogródku były też te dwie dziewczyny, Błażej, chwiejący się Mateusz który przedobrzył i co chwilę pojawiała się na moment ktoś zupełnie nowy.

Raz podleciał już nieco wstawiony gość po 50.tce, awanturując się, że Termos ma jego rower i to już drugi krzyczał, że ten ma mu go oddać, bo inaczej się z nim policzy, dziewczyny rzuciły do chłopaka tylko
- Uciekaj! Bo on nie żartuje. - trochę się tym przestraszył, ale odpowiedział
- To stary gość, co on mi może zrobić? - kończąc pić piwo.
Atmosfera była coraz bardziej napięta, Mateusz nie wiadomo skąd zaczął przewracać krzesła i tłuc kufle. Z daleka podjechało białe, osobowe auto na pilskich numerach. Nie zarejestrowałam momentu w którym Mateusz udał się w ich stronę, z auta wysiadło dwóch rosłych mężczyzn, z daleka widziałam jak zaczęli się z nim szarpać, a ten stawiając opór usiadł na chodniku i krzyczał
- Nie jadę, pobijcie mnie, spróbujcie! Nigdzie nie idę! No pobijcie mnie!
Jeden z mężczyzn wyciągną policyjną pałkę, szarpał się z nim i straszył, że jak nie wsiądzie to źle skończy. Rzucali do tego obraźliwe wyzwiska, a ludzie patrzyli, Kapciarz tylko starał się interweniować, ale sam też oberwał. W chwili wydarzeń podjęłam rozmowę z dziewczynami
- Ej, może zrób zdjęcie - powiedziały prowokując mnie, a ja siedziałam z aparatem i bałam się go wyciągnąć. - To musi być policjant, bo kto wozi się z policyjną pałką? - jedna zapytała drugiej, jakby pomijając moją obecność
- Czy to jakiś miejscowy konflikt? - zapytałam co zabrzmiało komicznie, jakbym nie pochodziła z tego miejsca
- Nie, on tylko zrobił jakiejś pannie dziecko i potem wyjechał do Niemiec, a ten to pewnie jej wujek, to na pewno rodzina.
- Ile on ma lat?
- 19, dopiero co szkołę skończył, ucieka co rusz, alimentów nie płaci...
Błażej cały czas siedział w koncie pijąc spokojnie piwo, czasem dał znać, że tu jest mówiąc o zmianie miejsca. Od niego wyszła propozycja byśmy wybrali się na plażę argumentując, że tam jest impreza.

Noc była jeszcze młoda, a ja i tak nie miałam planu co dalej. Ciemność już utrudniała robienie zdjęć i sobie darowałam. Poza tym nie lubię fotografować ludzi, a oni byli teraz wszędzie. Termos nalegał bym poszła z nimi, bo nie skończyliśmy rozmawiać, choć tak naprawdę ciągle się powtarzał i już mnie nie słuchał, z nudów i jednocześnie zaciekawienia szłam z nimi dalej starając się być biernym obserwatorem. Po drodze minęliśmy jakieś dwa zbiorowiska okolicznej młodzieży, którzy w przewadze mieli ok 15-18 lat. Rzadko spotykam się z ludźmi poza moją grupą wiekową lub starszymi, było to nieco dyskomfortowe kiedy zarywał do mnie jakiś "dzieciak", nadzwyczaj irytujące.

Na plaży wcale nie było tak dużo ludzi, było ciemno, jedynie pub oświetlał kawałek placu przy ognisku. Część towarzystwa się rozproszyła, ale wrócił Termos z wódką, znów nadając, że fotografia to nie sztuka i on sztuki nie rozumie. Gdzieś wypatrzył swoją teściową, co mnie zaskoczyło, bo obrączki chyba nie miał w zwyczaju nosić. Gdzieś dzwonił, czasem znikał i w końcu powiedział, byśmy wyszli naprzeciw jego znajomemu. Zrezygnowana, taszcząc statyw i aparat pomyślałam, że samej lepiej nie wracać do miasteczka, w sumie spędziłam tam może 15-20 minut. Po drodze, zaczął mi opowiadać o żonie z którą nie może dojść do porozumienia, że jest w separacji, a seks nic nie znaczy chociaż ją kochał i chyba kocha dalej, tylko dogadać się nie umie. Cierpliwie wysłuchałam tego, byłam już po 2 piwach, a po alkoholu lubię ludzi bardziej, niż normalnie co miało zbawienny wpływ.

Znajomy oczywiście nigdzie się chyba nie wybrał i tak wróciliśmy do miejsca, które pamiętam jako przystanek autobusowy i główny mój punkt przesiadkowy, gdy byłam na początku gimnazjum. Kiedyś obok byłą restauracja z kamienia, teraz jest tam bar. Miałam okazję znów poznać kolejnych znajomych i nieznajomych Termosa, z chęcią stawiali mi piwo i nie wiem dlaczego, byłam jedyną dziewczyną w ich towarzystwie. Wkrótce ponownie dołączył Błażej, zniknął bo poszedł popływać, a teraz, gdy siedzieliśmy na ławce miałam możliwość dowiedzieć się o nim coś więcej, niestety nasza rozmowa nie trwała długo, zaproponował by dołączyć do innych przy stolikach baru, ale i tak ciągle się kręcił w pobliżu. Było już ok 1.30, a może 2.00, 4 piwo szumiało mi trochę w głowie, wtedy zwrócił na mnie uwagę inny gość. Miał coś w sobie znajomego, sympatyczny uśmiech, podejrzewam, że niebieskie oczy, jasne krótkie włosy, nawiązała się wspólna rozmowa, w której chyba byłam na pierwszym planie ze swoim aparatem. Wcześniej Błażej coś wspomniał, że mnie odprowadzą do domku, ale nawet tutejsi mieli problem ze zidentyfikowaniem nazwy ulicy z miejscem.

Towarzystwo powoli się wykruszało, zostaliśmy w trójkę - ja, Błażej i On, którego imienia nie pamiętam. Zrobiło się chłodno, dobrze pamiętam jak Błażej zaczął podpalać patyki w przybarowym grillu, gdy On starał się subtelnie jego pozbyć. Było naprawdę późno i do tego zaczynało padać, o niczym nie marzyłam jak tylko wrócić do siebie. On uparł się, że mnie odprowadzi, wiedziałam poniekąd co zaczyna mu chodzić po głowie. Odprowadzając mnie na miejsce całkiem dobrze nam się rozmawiało
- To niesamowite, to niemożliwe...
- Ale co takiego?
- No ty, tu.
Totalnie nie rozumiałam co w tym takiego niezwykłego, przecież nie ukrywałam się ze swoim pochodzeniem. Gdy weszliśmy w moją uliczkę i skończyły się latarnie, wyciągnęłam z torebki latarko-śrubokręt i tak oświetlałam sobie drogę, tymczasem On ciągnął się ze ok 2-3 metrów dalej, próbując przez połowę drogi włączyć latarkę w telefonie, ale uparł się że mi poświeci. Czasem rzucił coś na mój temat
- Ale ty wyglądasz, te kształty
- Aleś ty zabawny, latarki w telefonie włączyć nie umiesz, pokaż to - nie wyglądał na pijanego, tylko trochę opóźnionego. Włączyłam tę latarkę i szliśmy już obok siebie, w strugach delikatnego, ciepłego letniego deszczu. Oświadczyłam, że nie musi mnie do końca odprowadzać, bo sama sobie świetnie poradzę, trochę zaniepokoiłam się tym przywiązaniem. Gdy stanęłam przed drzwiami i wyciągałam klucz On stał za mną, nie chciałam by wiedział gdzie pomieszkuję, ale nie mogłam już tego zmienić. Automatycznie wsadziłam klucz do zamka z drugiej strony, wbiegłam by zapalić światło, a On ruszył w moją stronę. Chciał mnie przytulić i pocałować, ale pewną dłonią wzięłam go odepchnęłam do tyłu, by wyprowadzić go za drzwi, pokoik na szczęście był malutki i daleko nie miałam, rzekłam na pożegnanie
- A Panu mówię teraz dobranoc.
Po czym szybko zamknęłam drzwi i zgasiłam światło, starając się nie zwracać na niego uwagi. On zaś za drzwiami klął z niedowierzania, nie pojmował tego, że jakaś panna wystawiła go za drzwi. Drżałam jedynie by nie oparł się o szybę w oknie, bo były naprawdę w kiepskim stanie i mogłaby wylecieć. Po 5 minutach chyba poszedł, a ja chciałam jedynie szybo zasnąć.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Fotografia z prowincji

Już od dawna się przymierzam do spisania i uciśnienia przeżytych 6 godzin jak z filmu pokroju melodramatu, powoli staje się wspomnieniem z wakacji, chwili nudy i próby - ale próby czego? Podniesienia swojego ego? Nie wątpliwie tak się mogłam poczuć. Poczułam się kimś, a dokładnie wykreowałam postać godną zainteresowania.

To był upalny lipcowy piątek, codzienny problem ze wstaniem przed południem, usłyszałam jakieś krzyki, wytwory mojej wyobraźni. Ubrałam się w nic specjalnego, to co zwykle, to co miałam na sobie poprzedniego dnia i zeszłam na dół w poszukiwaniu czegoś na ząb. Wyjątkowo zrobiłam sobie mocną czarną kawę, bo przecież to nie był wtorek. Było już po 11.00, mama dopiero wstała, ojciec jeszcze się wylegiwał w łóżku, wpadła ona na pomysł zrobienia gofrów. W samo południe, w domu roznosił się słodki zapach pieczonego ciasta. W tym czasie wpadłam do ogródka, by obczaić jeszcze jakieś świeże owoce, ale już nic nie było a brzoskwinie czekały w najlepsze na słońce. Gdzieś później tata dorwał parę wiśni, by były zwieńczeniem gofrów z bitą śmietaną.

Po takim obżarstwie szybko zaczęłam zbierać wszelkiego rodzaju przedmioty, względnie potrzebne mi do przeżycia w domku letniskowym do którego się wybierałam przymuszając ojca by mnie tam do niego zawiózł. Spakowana wrzuciłam wszystkie graty do bagażnika i ruszyliśmy na działkę. Miałam pomysł, dokładnie chciałam przekopać to co przed i za domkiem przy pomocy wideł, tak miał wyglądać mój pobyt, przekopywanie - pływanie w jeziorze jak sposób na umycie się - odpoczynek i tak przez 2 dni, a trzeciego powrót. Było trochę inaczej niż planowałam. Wiedziałam, że tam nie ma jeszcze dostępu do prądu, ale skrzynka już stała, trochę się zmartwiłam brakiem dostępu do skrzynki ale w drodze na miejsce na szczęście udało nam się załatwić sprawę jak dla mnie bardzo istotną a chodziło o energię, bo jak by przeżyła bez muzyki z laptopa? Totalnie sobie tego nie wyobrażałam. Od razu wzięłam się za sprzątanie, coś czego nienawidzę to głównie owady, a w tym starym domku letniskowym pamiętającym czasy świetności PRL-u roiło się od starych gniazd os, pajęczyn i pająków. Gdyby owady miały uszy przymnie by ogłuchły, nie obyło się bez krzyków bo na mnie nie działa żaden argument mówiący, że jestem większa a to są tylko trupy. Gdy powywalałam stare ceramiczne talerze z logo Społem, PKP i in. Gdy doszłam już do zadowalającego efektu moich porządków, usiadłam na werandzie, poczułam zapach dziczy i lasu, dawno nie miałam takiego doświadczenia. Po takiej chwili beztroski trzeba było zacząć dalej działać.

Tata coś się kręcił po chaszczach, a ja wzięłam widły i zaczęłam robić to co dawno chciałam zrobić. Oczywiście nie przewidziałam tylko tego, że jestem cholernie słaba, bo czas pracy był nie proporcjonalny do wyniku. Żar lał się z nieba, byłam mokra i obawiałam się paskudnych much i komarów, tu wszystko żyło własnym życiem, a ja wlazłam w nie z widłami. Jednak jak ktoś mi powie, że nie potrafię to udowodnię że potrafię! Chyba, że chodzi o chemię organiczną czy jądrową, nie moja działka tak jak medycyna. Założyłam sobie, że przekopywanie zakończę o 20.00 cztery godziny sprawiły brak czucia w dłoniach, albo raczej dziwne czucie, czyżby to były mięśnie? Czy jakie inne licho? Z biologi też nie byłam najlepsza, ale znam dokładnie budowę neuronu. Po zakończeniu prac przebrałam się w strój do pływania wzięłam ręcznik, szampon i poszłam umyć się oraz popływać 2w1 tyle, że w jeziorze. Z pomostu w dali było widać tylko jakiś dwóch wędkarzy, niebo szarawe, powoli po drabince zeszłam do wody była letnia, z czasem coraz bardziej znośna, mięśnie doskonale odpoczywały gdy pływałam. Trwało to ze 20 min, a jak wyszłam nałożyłam szampon na włosy owinęłam się ręcznikiem i ruszyłam z powrotem do domku mieszając pianę na włosach.

niedziela, 14 lipca 2013

Kryzys XIII wieku?

Jak zwykle pytań więcej niż odpowiedzi, małe tęsknoty i wielkie żale, a w głośnikach gra przygnębiający indie folk w szwedzkim wykonaniu, chłodniej być nie może. Wczorajsze zdarzenie dało mi wiele do myślenia, poznałam granice i dotarło do mnie, że nigdy nie powiem tego co myślę. Zabawne, że usłyszałam “2 piwa" - czcze gadanie, myślałam że coś mnie rozszarpie od wewnątrz, nie jestem wstanie pojąć zachowania osoby, która czasem sprawia wrażenie mi bliskiej. Tymczasem w małym miasteczku odnoszę wrażenie, że obcuję z kurestwem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla upewnienia się w swoich racjach wystarczyło posłuchać dwóch nastolatek zbliżających się do 20. Scena kłótni z Panną W. mnie rozbiła, była policzkiem w twarz i zmiażdżeniem pozytywnego nastawienia na te najbliższe dni. W złości ostrzegłam, że mogę powiedzieć za dużo i obie będziemy tego żałowały jeśli nie skończy się tłumaczyć jaka to ona porządna, choć doskonale wie jak bardzo się mija z prawdą.
Ja - dowiedziałam się tylko tego, że nie jestem warta kogoś normalnego, z perspektywami, bez kulawej przyszłości. Okazuje się, że nikt by mnie nawet nie podejrzewał o taki związek! W sensie zdrowy, bez komplikacji kulturalno-wyznaniowych, nacjonalistycznych, poglądowych... bla bla bla. Utwierdzono mnie, że jestem skazana na rozwodników, żonatych, pijaków/alkoholików, dewiantów, fanatyków i innych niesłownych wykolejeńców. Bo jak się samemu odbiega od norm, to ironią by było wymagać od świata jakiejś stabilizacji gruntu. Pozostaje tylko wspominać dobre chwile z przeszłości, choć nieliczne.
Muszę wrócić do starego trybu, do tych śmiesznych rytuałów dla bezpieczeństwa, dla zachowania zdrowia psychicznego. Tu czuję się zagubiona, nie znam ułożenia przedmiotów, ciągle mi się gubią i uciekają w nicość. Nie podoba mi się do czego to wszystko zmierza. 

sobota, 6 lipca 2013

Sweet Home

Nim dojechałam już chciałam wracać. Dotarła do mnie świadomość, że po mostach które za sobą spaliłam nie pozostał nawet popiół. Jakby mi  było mało legitymacja studencka wydana 14.06.13 okazała się nieważna, bo naklejka ma datę 31.03.13, zmuszona do kosmicznej dopłaty przysięgłam sobie, że wyrwę te pieniądze od Uniwersytetu, o reszcie pechowych zdarzeń nie chce mi się nawet pisać. Babka zaś dolewa oliwy do ognia, kiedyś jak mnie wkurzą to ich potruję dla własnej wygody.
Niech ich wszystkich szlag… wakacje zacząć czas.

piątek, 5 lipca 2013

Trudy i brudy

Wieczorem myślałam tylko o tym jak mi jest źle, bo... nie mogę zasnąć. Mam wtedy taki natłok myśli i agresji, że momentem kumulacji jest sprawdzenie, którą godzinę wskazuje zegar na telefonie. W stanie półsnu kręciłam się niemiłosiernie, bo to za gorąco, to za zimno, to stopa odkryta, to uczucie że coś po mnie łazi - oczywiście niebezpodstawne i sny. Podobno może ich być nawet od 7 do 12, przy czym możemy zapamiętać maksymalnie 3, moje dotyczyły jednego koszmaru zadań gramatycznych z niemieckiego, czasami zastanawiałam się czy ja się dalej uczę, czy w końcu śpię? Otwierając oczy widziałam tylko odblask latarni ulicznych. Rano oczywiście coś przegryzłam i poleciałam na tramwaj. Strasznie mnie on stresował, dużo nauki mnie kosztował i o dziwo się coś nauczyłam, a przynajmniej zrozumiałam co nieco.

Postanowiłam, że zapiszę się do szkoły - ale jednak nie szkoły, która pogrąży mój majątek. Zajmę się fotografią, konkretnie reklamową i tak czuję, że wiążę się z Krakowem na kolejne 2 lat, choć chciałabym wyjechać. Przeraża mnie myśl, że Panna K. ma się tu pojawić, zachciało się matce by na UJocie studiowała, a ona głupia własnego zdania nie ma. Powiedziałam jej dosłownie "jesteś wredną cipą, nigdy nie odbierasz tel, nie lubię cię, ale życzę ci dobrze i pomogę ci chociaż się powtórzę, że cię już nie lubię", ale nie zastrzegłam, że tylko w przypadku podjęcia decyzji sprzecznej z wolą albo raczej marzeniami rodziców. A ja znów idę do szkoły... kto wie może jeszcze magistra zrobię, w końcu jestem kolekcjonerką dyplomów.

Lata lecą dokładnie 3 lata temu wyszłam z domu i powiedziałam, że już nie wrócę. Wszystkim się wydaje, że tam mam dom, gówno prawda, jestem tam tylko gościem. Po 3 latach, ta cholerna trójka się wpycha w życie, jadę tam na ok 1,5 miesiąca dobrze, że nie 3. Pamiętam dobrze tamten dzień, przesiadek w cholerę i więcej, kupiłam bilet w jedną stronę, później nie widziałam tych ludzi ponad 1,5 roku, tyle czasu potrzebowałam na zdystansowanie się do tamtej przeszłości. Teraz czuję się jak na zakręcie, ale staram się mocno trzymać i właśnie dziś wbiłam kolejny gwóźdź, który będzie mnie trzymał w Krakowie.

czwartek, 4 lipca 2013

Wakacije…

Tak wakacije nie inaczej, jutro ostatni test, a w sobotę w pociąg i na chatę, na daczę z jeziorkiem w tle. 18 czerwca doznałam wstrząsu, dowiedziałam się o wypadku w którym zginęło trzech znanych mi ludzi w tym jedna była mi bliska, w czasie kiedy zamieszkiwałam głęboką prowincję (lub wiochę po pegeerowską - jak kto woli). Wieczorem 17 czerwca na fb widziałam wielkie zamieszanie części znajomych, którzy namiętnie udostępniali wirtualne znicze i tak aż do dnia pogrzebu. Myślałam, że zeświruję bo czy ludzie już nie potrafią spokojnie przeżywać żałoby? Bez publikowania w internetach swojego bólu? Było minęło nie żyją, mieli tylko 22, 26 i 29 lat. Za to ja się otrząsnęłam i mając ten czas wolny będę z niego korzystać beztrosko, odwiedzę dawno nie widzianych znajomych, będę pływać, jeździć na rowerze i focić co mi się żywnie spodoba.
Mamony trochę mam i nie zamierzam ją ściskać na koncie. Zapiszę się do szkoły na kierunek fototechnik, wybulę sporo ale tego chcę. ASP mnie nie chciało, ale nie poddałam się i tak kolejna szkoła skończona. Czekam tylko na wyniki. 
Co do mieszkania kątem u rodziny, zawsze powtarzam nigdy więcej, ale i tak wracam, płaszczę się i udaję miłego człowieka z zaciśniętymi zębami. Panna W. chce się rozstać ze swoim lawerbojem, tylko jest problem - on szantażuje ją emocjonalnie. Pisze, mówi, płacze, że sobie coś zrobi, że ją kocha i życie bez niej nie ma sensu. Z jednej strony pozazdrościć takiej miłości, z drugiej ta myśli tylko jak zdradzić. Szkoda mi jego i jej również, bo nie umie się wyrwać z jego szponów, a cóż ja mogę? Tylko posłuchać i wspierać w wyborze, chodź nie zawsze je rozumiem. 
Chciałam sobie zafarbować połowę włosów coś w stylu ombre, oczywiście moja czupryna jest odporna na wszelkie specyfiki i różnica jest niemal niewidoczna - takie wakacyjne szaleństwo. Plecak w połowie spakowany, kosmetyczka wypchana, wygodne buty  i w drogę. Nie chce mi się wyjeżdżać, bo nie lubię długiej, monotonnej i nudnej podróży. 

sobota, 29 czerwca 2013

Sprzeczności i inne egzystencjalne rozterki.

Przeprowadzka skończona, wakacje za pasem, pierwsze beztroskie od kliku lat, mam dość spiny w tym roku będzie inaczej. Gruzja odpadła z planów jest za to inny punkt, nie chcę się męczyć będzie dobrze albo i nie, w końcu już to mnie nic nie ruszy. Wczoraj było słabo, chwila podłamania ale udało się, mam to już za sobą, wrzesień szybko zapuka. Ja też wrócę, choć nie chcę. Jeszcze tylko rok.
Siostra otrzymała wynik matur, nawet ma je bardzo dobre w końcu się coś przygotowywała i uczyła, ja tak nie potrafię dlatego jestem w tym miejscu a nie innym. W życiu wiele mi nie wyszło i zawsze szłam pod prąd, trącana przez przeszkody, wyłam nie raz jak mi z tym źle, częściej z bezradności i wcześniejszych decyzji, niż własnej woli. Wola - wydaje mi się, że zawsze jest warunkowana. Panna K. nie wie co z życiem zrobić, co studiować i gdzie, chociaż bardziej wie czego nie chce, nagle okazuje się, że mamy podobne poglądy na przyszłość, wykluczając różnice, które i tak są wielkie. Nigdy nie chciałam być pod kontrolą. Zawsze walczyłam o niezależność, z bólem osiągnęłam jej część, a ze strachu przed jej utratą odpycham od siebie bliskich i innych którzy mogliby być mi bliscy. Rośnie prawdopodobieństwo, że Panna K. zamieszka w tym samym mieście co ja, tym bardziej wiem, że muszę wtedy stąd uciec, nie chcę się potykać o ludzi, których nie lubię.
Przeprowadzka była koszmarem, zostałam zmuszona do poproszenia o pomoc, dla mnie to jest jak policzek w twarz, długi które się zbierają będzie trzeba kiedyś oddać. Czasem jest to tylko wyrzut, później moralna bitwa, nic tak we mnie nie narasta jak sprzeczność. Dwa światy - tam i tu, trzy osobowości - dla rodziny, dla innych i dla siebie. 
Babka się boi obsmarowania w klapowniku (nienawidzę tego słowa), frustracja przy niej we mnie narasta osiągając maksimum, tylko pamięć mnie powstrzymuje przed wyładowaniem agresji, która bez możliwości wyjścia powoduje psychiczne pogrążenie. Do tego dziwne uczucie tęsknoty, za czym? Wiem, że przychodzi bardzo późno… za późno. “Bo nie ma sensu